Wprowadzenie do neurobuddyzmu

Zacznę od zęba.

"Kiedy ząb boli, to już boli", jak to ktoś kiedyś powiedział. Potwierdzam. Znam to bardzo dobrze z autopsji.
W tej sytuacji kwestie takie jak dualizm ducha i materii, przeciwstawienie egzystencji i esencji, dylemat — platonizm czy arystotelizm, jakoś zeszły na dalszy plan. W ich miejsce życiowym priorytetem stało się dotarcie do apteki, umówienie wizyty u dentysty na cito, znalezienie czegoś, z czego może da się zrobić okład, a on może przyniesie jakąś ulgę... Wtedy doznałem oświecenia, które powinno było pojawić się wiele lat wcześniej: lepiej zapobiegać niż leczyć. A więc myć zęby dwa razy dziennie i chodzić na wizyty kontrolne co najmniej dwa razy do roku. Polecam, naprawdę warto! Myślę, że możecie mi wierzyć. Moje oświecenie ma solidną podstawę w postaci życiowego doświadczenia.

A teraz tak:
Trudno jest być człowiekiem. Tracisz ludzi, których kochasz. Cierpisz i tęsknisz. Twoje ciało z wiekiem się rozpada. Pragniesz rzeczy — pragniesz ludzi — których nie możesz kontrolować.

Można to cierpienie zmniejszyć. Ale warto zacząć już teraz, w tym czasie, kiedy jest względnie dobrze, a nie wtedy, kiedy naprawdę boli.

Dlaczego "buddyzm"? Bo dla wielu osób dużą pomocą — obok psychoterapii i innych metod — może być np. Theravada. Proponuję zacząć od tej pozycji, choć mam świadomość, że to jest kwestia indywidualnego odbioru.

Dlaczego "neuro"? Dlatego, że niepotrzebna nam wiara w reinkarnację, światy duchowe, devy, i cudowne moce. W zupełności wystarczający jest fizykalizm i neuronauka, ale znów — nie ma konieczności, żeby się ich dogmatycznie trzymać.
Jak powiedział pewien buddysta o Bogu: może istnieje, być może nie istnieje... Nie ma to dla nas praktycznego znaczenia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Illusion of Free Will

Consciousness Mindf*ck